wtorek, 12 sierpnia 2014

Cięzkie początki cz.2

 
  No i stało się, marzenie się spełniło, dopiełam swego. Poszłam do pracy poddenerwowana i podekscytowana...
   Dziewczyny w pracy były świetne, bardzo wyrozumiałe, ale..... system pracy i pacjenci (szczególnie pacjenci) - Nie było lekko...

    Miasteczko, w którym zaczęłam pracę, było jak ja to mówię "specyficzne", ludzie dość zamożni, niektórzy nawet bardzo, średnia wieku 40-90 lat, którzy nie lubili zmian, a  jak jeszcze dotyczyło to obcokrajowców to już w ogóle. Sytuacji, które mi się przytrafiły, było wiele, zaczynając od ignorwania mnie zawsze kiedy wychodziłam obsłużyć pacjenta, po zaglądanie mi przez ramię i szukanie kogoś innego kto mógłby ich obsłużyć, nawet po takie, gdzie mówiono mi prosto w oczy : "Czy jest ktoś inny?"
  Przyznaje szczerze, ze pierwsze miesiące wracałam do domu z płaczem i gdyby nie zmiana podejścia, naprawdę wpadłabym w depresję.
   O kurczę pewnie myślicie sobie teraz: "Co tej dziewczynie tam zrobili? Jak tam jest tak źle, to ja nie jadę...:)"Może trochę przesadzam, ale piszę tak jak wtedy się czułam.
   No ale....
   Praca w UK wg mnie jest zupełnie inna, tzn. idea pracy jest ta sama udzielanie pacjentowi porad , wydawanie leków na receptę, ale jak pisałam system pracy jest zupełnie inny. Długo by to  opisywać.
    Jedno co jest bardzo ważne i z czym musicie się pogodzić zanim wyjedziecie, to:
Każda, ale to każda recepta zanim zostanie wydana pacjentowi, musi być sprawdzona przez magistra farmacji lub przez Accuracy Checking Technician (dodatkowe kwalifikacje dla technika).Żadna recepta nie może opuścić dispenary (oddzielonego od pozostałej części apteki, działu, w którym przygotowujemy leki), bez uprzedniego sprawdzenia przez magistra.
  Czyli, praca każdego członka zespołu jest uzależniona od magistra.Przyjęte jest, że magister posiada szeroką wiedzę i to do niego ze wszystkim należy się zwracać.
   Powiem szczerze, że to było to co, mnie najbardziej "uderzyło" na początku, ten brak niezależności i pytanie się o zgodę. Ale naprawdę wszystko zależy od osoby, moja magisterka jest naprawdę OK .

    Ale moi drodzy do systemu pracy można się przyzwyczaić, a co zrobić z pacjentami? To  co mi sprawiało największe trudności to rozmowy telefoniczne.Wiadomo, język dla nas obcy, do tego, każdy ma inny akcent.
   Większość recept dostajemy bezpośrednio z przychodni, czyli to pacjent określa do której apteki chce przynależeć.Zazwyczaj leki czekają zapakowane na pacjenta i jedyne co musi nam podać to imię, nazwisko i adres.Czasami pacjenci zanim przyjdą,dzwonią,żeby sprawdzić,czy lek jest już gotowy.
No i...
Dzwoni telefon.....
Ja już sobie wypracowałam technikę,żeby unikać telefonu jak ognia. Więc zazwyczaj coś mi upadało i musiałam pozbierać, albo nagle zobaczyłam pacjenta,który czeka na odbiór leków,albo udawałam, że zarobiona jestem  rąk mi brakuje,żeby odebrać.
  Nie tym razem....
  Akurat sama byłam w dispensary. Odbieram i słyszę :
"Dzień dobry, czy jest recepta gotowa dla mnie?"- już wiedziałam,że będzie ciężko, ten jego akcent... ledwo gościa zrozumiałam. Ale pytam:
"Dobrze sprawdzę, jak się Pan nazywa?"
To jest dokładnie to co usłyszałam: "Aben Main". Jak się potem okazało Albert Martin.
No ale zaczynam wklepywać w komputer, nic nie wyskakuje.. nie mogę znalezć...Więc pytam:
"Mógłby Pan powtórzyć?"
I znowu słyszę ten sam bełkot.Po jego głosie można było stwierdzić,że już się  niecierpliwi.Myślę sobie ostatnia szansa:
" Jaki jest Pana adres?"
"17 sandevu" (chodziło o strand avenue)
 Już wiedziałam,że jestem udupiona, znowu nic nie wyłapałam z tego bełkotu.No,ale myślę, co będzie, pytam:
 " A może Pan przeliterować?" O ludzie.... jak ja żałowałam,że zadałam to pytanie. Ten... jakby piorun w niego strzelił.....Zaczął wrzeszczeć mi do słuchawki:
" Żartujesz prawda??!!Co to ma być? Ile pytań można zadać,żeby sprawdzić,czy recepta jest gotowa? Ja chce z kierownikiem rozmawiać!!!"
No i dałam do słuchawki kierowniczkę.....
Są dwa rodzaje kierowników: tacy którzy nie boją sie konwersacji z trudnym pacjentem i stają w obronie personelu i tacy co się boją.Oceńcie sami....
Moja kierowniczka zaczęła go przepraszać za mnie i słów, których użyła nie zapomnę.Powiedziała:
" Oj, bardzo przepraszam,ale mamy tutaj language problem"
  Nie wiem ,czy chodziło jej o to,że nie zrozumiałam przez jego akcent, czy że ja mam problem z językiem.Jak to w ludzkiej naturze bywa, zinterpretowałam to sobie po swojemu i w myślach powtarzałam:" To po co mnie zatrudniła jak myśli,że mam "language problem", że moja znajomość języka jest niewystarczająca........"
    Zarówno z pacjentem jak i kierowniczką mamy teraz bardzo dobre relacje. Nigdy jej się nie pytałam co miała wtedy na myśli.Ale podejrzewam,że przy którejś z imprez pracowniczych, po alkoholu który doda mi odwagi, nie omieszkam zapytać ;))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz